przypowieść

czas wiewiórek i dębów
przykryte wietrzną czerwienią
obsuwa się w cień
ze zgiełku wyrosła topola

słyszę bolą
z chłodu splecione dłonie
chmury za namową deszczu
w bezgłosie toną

słowa tylko z oddali
echo drapie jak kot
powój ścisnął za mocno
uległy kamienie i szepty

ranek co uporał się z nocą
ukrył wzruszenie