chwyć góry za rękę
chwyć góry za rękę
gdzieś na południu figuruje asortyment
górskich marzeń, a Sudety stoją bezwzględnie
najwyżej wśród krain, gdzie zakwita barwinek,
gdzie z zachwytu moc uniesień, a smutek więdnie.
każdego razu po rozciągniętej w zegarku
kaskadzie męczącego się samopoczucia,
doznaję pocieszenia w karkonoskim parku.
zapominam się od początku i o kłótniach.
Karpacz z patriotycznym duchem gościnnych tłumów,
kurort z niezapomnianą rynną saneczkową
dziecięcego wzrostu adrenaliny, z szumem
w uszach i Łomnicy, z czekającą przygodą.
weszło w krew pogrywanie ze słońcem wysoko
nad poziomem morza, na Śnieżce z panoramą
co dech w piersiach i rozszerza źrenice. oko
aż rwie się do rzutu na skałę rozebraną,
nagą i na inne fragmenty krajobrazów
w różnych fazach padających cieni i blasków.
olśniewający widok potoków wśród głazów,
które zamienią się w miliony ziaren piasku.
zielone wyspy, obozowiska mieszanej
różnorodności drzew i wyeksponowane szczyty.
pełne barw Śnieżne Kotły - całość abakanem,
dziełem sztuki często w chmurach i w mgłach spowitym.
na Kopę górska kolejka z wiatrem we włosach
plus drewniana świątynia Wang z tysiącem sesji
w albumach o miejscach mogących zauroczyć.
sam upamiętniam na fotkach do mojej kolekcji.
pomiędzy mieszanką szaleństwa jest i miejsce
na suweniry dla bliskich. wcale a wcale
nie przeszkadza niechęć do zakupów – cenniejsze
jest to, że góry uczą akceptacji, ale
utrudniają przy okazji chwilę pożegnań.
na szczęście jest do czego wracać, a ponadto
pojawiają się wiersze oraz chęć niezmierna
do życia - znów jestem swojego losu władcą
trzy dni wystarczą by znaleźć na chandrę sposób
i wspólny język z szumem górskiego patosu.